Janusz Karkoszka, Poezja dźwięków
„Trybuna Robotnicza” nr 82, 10-11 kwietnia 1976
– Komponowanie jest procesem bardzo wrażliwym, delikatnym, ulotnym. Mogę pisać tylko wówczas, kiedy mam czas wolny. Jeśli się przejmuję inną pracą, cierpi na tym kompozycja. Każdy twórca musi mieć czas, żeby przemyśleć swój pomysł. Chodzi się wśród codziennych zajęć, robi dziesiątki, setki rozmaitych rzeczy, a umysł przez cały czas pracuje wokół jednego. Właśnie wokół pomysłu, który się pojawił. Ale żeby potem go zapisać, na to muszę mieć czas wolny. Choć zdarza się i tak, że siadam do fortepianu i już od razu wiem, już mam w sobie świadomość melodii, którą chcę napisać. Pojawia się to nagle i… rzadko. Na co dzień pozostaje praca, systematyczna i uparta. Są kompozytorzy, którzy zasiadają codziennie regularnie na kilka godzin do stołu i piszą. I dochodzą do wyników. Ja, niestety, robię to sporadycznie…
Wojciech Łukaszewski zamyśla się na chwilę. W pokoju, w którym siedzimy, a będącym jego gabinetem dyrektorskim, jest cisza. Tylko przez ścianę dochodzą odległe tony fortepianowych pasaży, wykonywanych przez uczniów szkoły muzycznej. Ktoś ćwiczy gamę: „do, re, mi, fa, sol, la, si, do…”
– Dlaczego? – przerywam milczenie. – Dlaczego pracuje pan sporadycznie?
– Nie mogę robić równocześnie dwóch różnych rzeczy. Nie mogę komponować i przejmować się pracą organizacyjną w szkole. Ta pochłania i czas, i całkowicie człowieka. Trzeba o niej myśleć nieustannie. I tutaj, i w domu. Dlatego, kiedy jestem w szkole, odkładam pracę twórczą. Powracam do niej dopiero w czasie urlopu bądź kiedy zdarzy się – rzadki niestety – moment wolnego czasu. – Kompozytor przerywa na chwilę i mówi po namyśle: – Moje życie przypomina krąg, który się domknął właśnie tutaj, w tej szkole. Do niej przed laty przyszedłem jako uczeń i do niej po latach wróciłem, jako pedagog.
– A obecnie dyrektor – uzupełniam.
– Tak, od 1972 roku.
Częstochowianin z urodzenia, Wojciech Łukaszewski rozpoczął naukę muzyki, kiedy miał 15 lat. W dwa lata zrobił szkołę podstawową, a potem, uczęszczając równocześnie do liceum ogólnokształcącego, ukończył średnią szkołę muzyczną w klasie fortepianu u profesor Wacławy Sakowicz. Kiedy miał 22 lata zaczął studiować na Wydziale Kompozycji w Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie. Dzisiaj, po latach wspominając tamten okres, twierdzi, że zainteresowanie muzyką pojawiło się u niego dopiero, kiedy miał kilkanaście lat. W domu nikt specjalnie muzyką się nie zajmował. W każdym razie, kiedy miał 17 lat, Wojciech Łukaszewski postanowił zostać muzykiem. I z tego też okresu pochodzą jego próby kompozytorskie. Były to melodie do pieśni i miniatury fortepianowe. Niektóre z nich, jak melodie do tekstów Stanisława Wyspiańskiego, przedstawił na egzaminie wstępnym w Warszawie. Była połowa lat sześćdziesiątych, kiedy ukończył studia kompozytorskie. Najpierw w klasie Tadeusza Szeligowskiego, profesora umiejącego przekazać studentom rozległą wiedzę muzyczną. Potem, po jego śmierci, u Tadeusza Paciorkiewicza, który potrafił nauczyć studentów samodzielnej pracy i stworzyć atmosferę dużej swobody przy ich pierwszych samodzielnych krokach twórczych.
– Był to dla mnie niezwykle ciekawy okres – mówi Wojciech Łukaszewski. – Pasjonowałem się wówczas Strawińskim. W owych latach dyrektorem opery warszawskiej był Bohdan Wodiczko i na scenie pojawiały się balety Strawińskiego, Bartoka, Ravela. Po uzyskaniu dyplomu wygrałem jakby los na loterii. Otóż, na wniosek Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz uczelni, otrzymałem stypendium rządu francuskiego. Na dziesięć miesięcy wyjechałem do Paryża i studiowałem przez ten czas u znakomitego pedagoga – Nadii Boulanger.
Miesiące spędzone w Paryżu stanowiły dla kompozytora okres wielkiego wtajemniczenia w arkana muzyki i twórczości. U Nadii Boulanger, mieszkającej zresztą przy Placu Lili Boulanger, nazwanym imieniem jej siostry, przedwcześnie zmarłej znakomitej kompozytorki, gromadzili się studenci różnej narodowości: Amerykanie, Anglicy, Niemcy, Polacy. Profesorka szczególnie lubiła studentów z Polski. Studiował u niej nawet Tadeusz Szeligowski, wychowawca Łukaszewskiego. Była to niepowtarzalna atmosfera – te lekcje w prywatnym mieszkaniu Nadii Boulanger.
– Jej osobowość stwarzała klimat, w którym każdy potrafił wydobyć z siebie, co miał najlepszego – mówi dzisiaj po latach Wojciech Łukaszewski. – Pracowałem pod jej kierunkiem, brałem lekcje kompozycji, uczęszczałem na kurs analizy i interpretacji muzycznej. W Paryżu napisałem cykl pieśni na sopran i zespół kameralny do tekstów francuskich, utwór na chór mieszany do tekstów łacińskich i drobne miniatury na flet i głos również do tekstów francuskich. Pisałem wówczas sporo. Mieszkałem w niewielkim hoteliku, żyłem bardzo skromnie, ale byłem szczęśliwy. Chodziłem na liczne koncerty, zwiedzałem wystawy. Wiele zawdzięczam temu okresowi w swoim życiu.
Potem był powrót do Warszawy i przyjazd do Częstochowy. Wojciech Łukaszewski pracował jednocześnie w miejscowej szkole muzycznej i raz w tygodniu dojeżdżał do stolicy, gdzie prowadził zajęcia w katedrze teorii Wyższej Szkoły Muzycznej. Przez jakiś czas był także korepetytorem w warszawskim chórze Lutnia. Ale w stolicy, z powodu braku mieszkania, nie mógł pozostać. Założył rodzinę i na stałe osiadł w Częstochowie. Twórczość kompozytorską Wojciecha Łukaszewskiego cechuje pewna specyfika. Artysta wypowiada się bowiem najchętniej w krótkich formach muzycznych, często pisze muzykę do tekstów poetyckich bądź z towarzyszeniem głosu. Widać to od początku jego kariery jako kompozytora. Zresztą, właśnie do Paryża pojechał dzięki skomponowaniu muzyki do tekstu poetyckiego Henryka Piotrowskiego Nazywam ciebie morze, która na ogólnopolskim konkursie o tematyce morskiej zdobyła I nagrodę.
– Interesuje mnie głównie muzyka kameralna, nastrojowa. Ten klimat odpowiada mi najbardziej. Jest on delikatny i intymny. Można się także wypowiedzieć i poprzez teksty poetyckie. Może dlatego tak lubię komponować do tekstów lirycznych, jak choćby do tekstów poetyckich Garcia-Lorki, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Słowackiego.
Były w życiu Wojciecha Łukaszewskiego momenty, do których zawsze chętnie powraca we wspomnieniu. A więc – w 1971 roku wyjazd z grupą kompozytorów warszawskich do Moskwy i Leningradu. W tym ostatnim mieście wykonano wówczas w czasie Wiosny Leningradzkiej jego kwartet smyczkowy. W Bratysławie przebywał rok później jako delegat Związku Kompozytorów Polskich na festiwalu muzycznym. W tym roku zaś w Londynie przygotowywał audycję o polskiej muzyce współczesnej, w której wykonano także jego utwór na cztery puzony uprzednio zaprezentowany na imprezie towarzyszącej Warszawskiej Jesieni. W maju 1973 roku artysta odnotowuje ze szczególną satysfakcją koncert kompozytorski w wykonaniu orkiestry symfonicznej z Częstochowy dyrygowany przez Zygmunta Hassę. Jego Pieśni Księżyca do tekstów poetyckich Lorki oraz Concertino na fortepian i Confessioni per orchestra należą do ulubionych dzieł kompozytora. W czasie XIV Poznańskiej Wiosny Muzycznej zaprezentowano kwartet smyczkowy, który na Wrocławskim Festiwalu Polskiej Muzyki Współczesnej był prezentowany aż trzykrotnie.
– Atmosferę do twórczej pracy mam w moim mieście dobrą – mówi kompozytor. – Każdy utwór, który bym napisał, może być wykonany prze orkiestrę filharmoniczną. Rzecz w tym, że ostatnio piszę niewiele. Ponieważ bardzo lubię pieśń na głos z instrumentem lub zespołem kameralnym, napisałem w ubiegłym roku cykl takich pieśni do tekstu tutejszej poetki Elżbiety Cichli-Czarniawskiej. Ostatnio zaś napisałem Epizody na wielką orkiestrę symfoniczną i czekam na prawykonanie tego utworu.
– Właśnie, skoro jesteśmy przy kompozycji. Jak powstaje dzieło sztuki muzycznej?
– To bardzo trudno wyrazić, gdyż wpływa na ten proces wiele czynników. Myślę, że najważniejsza jest tutaj sprawa wyobraźni muzycznej. Kompozytor słyszy melodię, zanim ją napisze. Ale współczesny język muzyczny jest bardzo skomplikowany i bywa, że inaczej się słyszy, a nie można tego dokładnie zapisać. Bywa też, że utwór zapisany i wykonany następnie przez orkiestrę brzmi inaczej niż się kompozytor spodziewał.
– To znaczy: gorzej lub lepiej?
– Bywa i tak, i tak.
– Czy nie sądzi pan, że twórczość kompozytora przypomina w wielu momentach twórczość poety? Przecież podobnie jak poeta ze zwykłych słów, odpowiednio zestawionych, potrafi stworzyć oryginalne, świeże obrazy, ulotne metafory. Kompozytor poprzez umiejętne zestawienie dźwięków, które niejednokrotnie bezładnie nas otaczają, tworzy jedyne w swoim rodzaju melodie i rytmy.
– Z pewnością jest w tym pewna zbieżność. Muzykę można byłoby przecież określić jako poezję dźwięków. Może dlatego, że często korzystam z tekstów poetyckich, mogę dostrzec w tym pewne podobieństwo. Traktuję swoją twórczość bardzo serio i chyba dlatego piszę niewiele, skoro nie mam czasu, aby pisać dobrze.
11 kwietnia 1976